Autobus z Poggibonsi jedzie około 30 minut. Droga prowadzi przez piękny, górzysty teren, powoli wspinając się do San Gimignano. Co jakiś czas ukazują się charakterystyczne wieże tego miasteczka (nie bez przesady nazywanego średniowiecznym Manhattanem). Wieże zaczęły wyrastać około 1150 roku. Stanowiły zarówno oznakę potęgi oraz bogactwa mieszkańców, jak i służyły celom obronnym i mieszkalnym. Niestety nie uchroniły mieszkańców przed chorobami i w 1348 roku osłabione San Gimignano oddało się pod opiekę Florencji - co najpewniej uchroniło wieże przed zburzeniem. Całe miasteczko, otoczone murami, wpisane jest na listę UNESCO. Jest na tyle małe, że przejście z jednego na drugi kraniec zabiera kilkanaście minut. Jednak byłoby bardzo przyjemnie mieć cały dzień na leniwe smakowanie tego niesamowicie klimatycznego miejsca.
San Gimignano to plątanina wąskich uliczek i najlepiej po prostu powłóczyć się bez konkretnego planu. I tak w końcu trafi się przed Torre Grossa - jedynej wieży otwartej dla zwiedzających - z Museo Civico. Sąsiaduje z nią kolegiata - Duomo do czasu, gdy w miasteczku była siedziba biskupstwa. Największe wrażenie robi na mnie fenomenalne wnętrze, udekorowane freskami. Z Piazza del Duomo widać wieże z bliska, ale można przejść się na północny kraniec miasteczka, przed kościół Sant'Agostino, aby zobaczyć wieże z nieco odleglejszej perspektywy. Spacer wzdłuż okalających San Gimiganno murów ma jeszcze tę zaletę, że otwierają się piękne widoki na okolicę z winnicami (lokalne białe wino to vernaccia).
Ponieważ dziś jest niemiłosierny upał, skusiłem się na słynne lody na Piazza della Cisterna. No i tak do późnego wieczora można spacerować uliczkami San Gimignano...