Poniedziałek - wyzwanie dla każdego miłośnika galerii i muzeów. Szczęśliwie w Sevilli również w poniedziałek jest mnóstwo ciekawych miejsc do zobaczenia. Ja wybrałem na dziś najsłynniejsze.
Zaczynam od Reales Alcázares de Sevilla. Historia tego pałacu królewskiego sięga X wieku i pałacu-fortecy kalifów. Następnie kompleks został zaadaptowany stosownie do gustów i potrzeb kolejnych monarchów. Historia miasta sięga jednak jeszcze dalej - do czasów rzymskich, gdy nad rzeką znajdowała się ważna osada handlowo-obronna. Jednakże, to czasy dynastii Abbadid przyniosły wzrost znaczenia miasta. Klasyczne elementy architektoniczne, jak łuki, dziedzińce, sadzawki z wodą czy fontanny przyniosła dynastia Almohadów. Podobne składniki andaluzyjskiego krajobrazu znalazłem wczoraj w odległej Granadzie. Gdy Sevilla znalazła się w rękach chrześcijan, pałac został rozbudowany w stylu Mudéjar (z resztą to co mam zamiar właśnie zobaczyć, uważa się za jeden z najwspanialszych przykładów tego stylu). Niech najlepszą recenzją arabskiej sztuki, będzie fakt, że Piotr I Okrutny (znając wyczyny hiszpańskich władców, Pedro musiał się na prawdę wysilić, aby uzyskać taki przydomek - polecam lekturę tych wyczynów :-), chrześcijański władca polecił, aby pałac zbudować w stylu zupełnie nie chrześcijańskim - cóż, w XIV wieku, jeśli ktoś chciał mieć najpiękniejszy pałac, nie mógł zignorować dziedzictwa Arabów.
Zwiedzanie to jakby wejście do zupełnie innej krainy, odseparowanej od wielkiego miasta. Za murami zaczyna się podróż po pięknie dekorowanych patiach i salach. Bogactwo azulejos i ornamentów na ścianach i sufitach jest wręcz zdumiewające. Dalej obowiązkowo trzeba wstąpić do przypałacowych ogrodów. W porównaniu z Generalife, sprawiają wrażenie może trochę zapuszczonych, ale jak dla mnie to tylko pogłębiało wrażanie bycie zupełnie w innym świecie. Nie wolno zrezygnować z wycieczki po salach pierwszego piętra. Jest to dodatkowy bilet i nakaz schowania aparatu, ale cóż to za sale - z resztą są stale używane przez rodzinę królewską. I jeszcze obok dodatkowa wystawa z ceramiką. A kończąc rysem historycznym, to skoro wspominałem o Kolumbie w Cordobie, to tutaj Krzysztof Kolumb został przyjęty przez parę królewską po podróży do Ameryki.
Kontynuując wątek Kolumba, jego imponujący grób znajduje się w sąsiedniej katedrze (przy okazji, w katedrze jest też pochowany wspomniany Pedro I de Castilla - el Cruel). A katedra w Sevilli to istny olbrzym. Ponieważ ogromna budowla wtopiona jest w tkankę miasta, trudno znaleźć miejsce, z którego można by ocenić jej ogrom. Położenie katedry wiąże się ze starym meczetem, który służył wiernym nim w 1248 przyszła rekonkwista. Minęło jeszcze wiele lat, nim zaczęto wprowadzać zmiany, ale w końcu do dziś pozostał jedynie dziedziniec z drzewami pomarańczowymi oraz minaret przerobiony na dzwonnicę - słynna Giralda - symbol Sevilli. Oba miejsca zwiedzam na końcu, szczególnie wejście na wieżę okazało się dla mnie ciekawym doświadczeniem. Jest to dosłownie podejście, bo w środku nie ma schodów, a coś jak podjazd, po którym można wejść na wieżę nawet konno. Z wieży wspaniała panorama na miasto oraz na samą katedrę, a ponieważ wejście bezstresowe, a góra solidnie zabezpieczona, można podziwiać miasto nawet mając lęk wysokości. Sama katedra jest rekordowa pod wieloma względami. Przede wszystkim jest ogromna (trzecia największa na świecie), a że przestrzeń wielka, mieści się tutaj jedna z największych i najcenniejszych kolekcji dzieł sztuki. Polecam bilet razem z przewodnikiem dźwiękowym i dokładne zwiedzanie wnętrza. Niestety prawda jest taka, że podziwiane bogactwo szybko powoduje uczucie zmęczenia i trudno skupić się na kolejnych punktach na trasie zwiedzania. A już punktem kulminacyjnym jest główny ołtarz, który jest tak wielki, i tak zdobiony, że nawet nie wiadomo na co patrzeć :-) Ale taka jest hiszpańska sztuka, intensywna i prze-bogata.
Bilet do katedry, pozwala na wstęp do La Iglesia Colegial del Divino Salvador. Kilka kroków stąd, więc się wybrałem. Barokowy kościół, oczywiście imponująco piękny, ale jestem już tak zmęczony zwiedzaniem, że bez większego entuzjazmu zobaczyłem to co w środku.
Co można jeszcze robić w poniedziałek? Zakupić pamiątki. Ja proponuję takie: kawa Catunambú i vino de Jerez (znane jako Sherry :-). Wino pochodzi z rejonu Andaluzji - Jerez de la Frontera. Zakres do wyboru jest bardzo szeroki, od najbardziej wytrawnego Fino (z hiszpańskiego wytworny) do słodkiego Jerez Dulce.