Najpierw była pustynia, później góry i kurort narciarski. Kolejny cel na trasie tej weekendowej wycieczki to piaszczysta plaża nad oceanem.
Zanim jednak uda się tam trafić, najpierw należy dojechać do
Los Angeles. Bardzo nieciekawe to miejsce, pełne autostrad, centrów handlowych i tandetnych zabudowań. Miasto nawet obserwowane z daleka nie powala swoją sylwetką. A jako punkt widokowy warto wybrać
Hollywood Hills, gdzie dojechać można słynną
Mulholland Drive. Widać stąd też chyba najsłynniejszy napis na świecie:
Hollywood Sign. Ulica obudowana jest bogatymi domami gwiazd amerykańskiego przemysłu rozrywkowego. Po zaparkowaniu wzdłuż ulicy lub na malutkim parkingu, warto wejść na jedno ze wzgórz, aby samemu popatrzeć na to z góry.
Od oceanu oddziela nas teraz
Beverly Hills. Dla spragnionych gwiazd i amerykańskiego bogactwa czeka ulica Rodeo Drive. Jest tutaj multum luksusowych butików, można znaleźć miejsce noclegowe w nie mniej drogim hotelu oraz rośnie dużo palm.
Wielu twierdzi, że Bevelry Hills to najbardziej ekskluzywne miasto w USA. Ale co tutaj jest takiego naprawdę wyjątkowego? Na to pytanie nie udało mi się znaleźć odpowiedzi.
Natomiast piaszczysta plaża w końcu znalazła się w
Santa Monica. Autostrada dociera niemal do samej wody. Auto można zaparkować na dużym parkingu oddzielającym piasek od Pacific Coast Highway (droga nr 1). Główną atrakcją jest tutaj Santa Monica Pier. Na tym drewnianym molo mieszczą się sklepy, wesołe miasteczko, akwarium oraz, oczywiście, kolejny parking (pierwszy raz widzę molo, na które można wjechać autem..., ale to w końcu kalifornia). Przede wszystkim jest jednak widok na Pacyfik.
Do San Francisco wrócić można autostradą nr 5 lub, mając więcej czasu, widokową trasą wzdłuż wybrzeża. Ja odjeżdżałem stąd rozczarowany.