Seljalandsfoss zaliczony. Trzeba jechać dalej. Autobus jedzie teraz na północ, północny zachód. Niedługo za wodospadem kończy się asfalt i jasnym staje się dlaczego to jednak jest bardziej ciężarówka :-) Jedziemy po kamienistej drodze. Trochę trzęsie, ale widoki są fenomenalne. Im dłużej jedziemy, droga staje się trudniejsza. W pewnym momencie mijamy znak zakazu wjazdu dla zwykłych samochodów. A za raz za znakiem pierwsza niespodzianka. Trzeba przejechać przez rzekę ?! Autobus zwalnia i jedziemy! Powtarza się to dosłownie co chwilę. Jedziemy doliną rzeki Markarfljót, gdzie co chwilę musimy przejechać przez jej dopływy. Woda spływa z lodowców położonych ponad doliną. Wszędzie tylko kamienie, dawno skończyła się już trawa. Nic dziwnego, niedawno była tu ogromna powódź wywołana przez wulkan Eyjafjallajökull. Teraz już wiem jak się tworzy dolina polodowcowa :-) Niekiedy jak trzeba przejechać przez rzekę, autobus już prawię wywraca się, ale umiejętności islandzkiego kierowcy są niesamowite. W pewnym momencie kończy się klif po prawej stronie i widać ogromny jęzor lodowca. Pod nim małe jeziorko (małe dlatego, że jest daleko :-) Wszystko tak na prawdę jest ogromne, zwłaszcza przestrzeń wyrzeźbiona przez wody lodowca. Zatrzymujemy się na chwilę na parkingu z widokiem na lodowiec.
Przed nami Gígjökull. Jest to jeden z jęzorów spływających z Eyjafjallajökull. Główny lodowiec jest na górze i nie wiele go widać. Jęzor jest ogromy, a mimo to tylko niewielki kawałek całego lodowca. I ten lodowiec wcale nie jest największy na wyspie. Gígjökull jest w dużej części wypalony przez lawę. Nawet ciągle się dymi :-) WOW!
Ale to tylko taki chwilowy postój, bo trzeba jechać dalej. Przewodnik mówi, że i tak już jesteśmy po za planem. Ale jak się okazuje, już dawno nie było tutaj tak dobrej pogody.
Jedziemy jakieś 30 minut, jeszcze parę razy trzeba przejechać przez wodę pełną kamieni. Zatrzymujemy się u wylotu kanionu Stakkholtsgjá. Pieszo kierujemy się do środka. Kanion jest szeroki na paręset metrów, ściany wysokie na kilkadziesiąt. Środkiem płynie woda z Eyjafjallajökull. Idziemy w górę rzeki, parę razy trzeba ją przekroczyć i zamoczyć nogi. Po paru kilometrach docieramy do rozwidlenia. W prawo kanion zwęża się i prowadzi teraz bardziej pod górę. Na wprost widać szczelinę w skale. Przewodnik pokazuje, że tam idziemy. Cała grupa wchodzi tam. W środku trzeba po wspinać się trochę po mokrych kamieniach, a drogę ułatwia tylko mały świetlik na samej górze. Kilkanaście kamieni wyżej widać, że ze świetlika spływa woda, tworząc dwa małe wodospady. Coś cudownego. Niestety jest dość ciemno, ręce się trzęsą, a statywu nie mam :( Jeszcze parę minut, żeby odpocząć i na cieszyć oczy. Przewodnik kieruje nas z powrotem do autobusu. Powrót pieszo znajomym kanionem. Po drodze mijam jeszcze grupę geologów z młoteczkami :-)
Jeszcze parę zdjęć i wsiadam do autobusu. Ale to nie koniec! Jedziemy dalej na na zachód. Wgłąb doliny Markarfljót...